niedziela, 8 stycznia 2012

Jak poznałem sąsiadów słuchem

Kolejny nowy dom. Tym razem w całości oddany pod opiekę JP II i Stalowej Gerdy, patronki oszczędnych. JP II wisi u mnie w pokoju, na jedynym gwoździu (z początku gwoździe były dwa, ale po tygodniu papież stracił towarzystwo portreciku właścicielki, właściwie nie wiadomo, dlaczego). JP II chroni ogólnie, Gerda bardziej szczegółowo: I nie będziesz otwierał nikomu, nikomu poza nami, a kto zacz, to przez wizjer sprawdzisz. Wolę nie sprawdzać, bo wada wzroku w natarciu, siedzimy więc głównie z JP II i myślimy, dokąd nas to mieszkanie zaprowadzi. Bardziej myślę ja, bo JP II już wisi i sprawia wrażenie z siebie zadowolonego. Aż tu do drzwi dzwonią, wcale nie Królowie. Trzy osoby siedzą w domu i nie spodziewają się gości. Ja nie spodziewam się najbardziej. Gospodyni w końcu się przełamuje i po kilku minutach obściskiwania dzwonka przez Natarczywego podchodzi ostrożnie do progu (podglądam jej cień przez szklaną część drzwi). Szybka i stanowcza wymiana uprzejmości z pizzermanem: nie zamawialiśmy, na pewno, tak, niech pan sprawdzi w swoim notesie. Okazuje się, że pizzerman notesu nie posiada. Sytuacja trochę patowa, ratują nas sąsiedzi (zamawiali). Po pięciu minutach pukanie znowu. Wszystko już szybciej:

- Ta pizza to była dla nas, a oni źle adres spisali lub może my niewłaściwie podali, przepraszamy panią za to, może zjemy razem (pieczarki, ser, ananas)?
- Pizzę?! Pizza to jest, proszę państwa, trucizna na całego! Ale proszę się nie krępować, proszę jeść i życzę smacznego - miłej trucizny, wszystkiego dobrego!

Trzeci raz nikt nie pukał. I dobrze, bo jeszcze bym się wyparł swojej diety, wybiegł z pokoju i zawołał za sąsiadami. A tak przynajmniej wiem, że za drzwiami obok mieszkają osoby ze skłonnościami do autodestrukcji (trucizna), zdolni podłożyć bliźniemu już nawet nie świnię (szynka), ale i pizzę. Jeśli gospodyni się zgodzi, jutro wpadnę do nich z JP II, może powieszą obok telefonu do Pizza Hut.