poniedziałek, 30 maja 2011

British, British!

W nowym domu od siódmej do ósmej występuje efekt natężenia schodów. Efekt objawia się tym, że po schodach kolejno: szybko schodzą męskie pantofle, zbiegają tenisówki chłopca z ADHD większym niż góra lodowa, człapią pantofle dla odmiany damskie, przystając co chwila i wymieniając uwagi o zakupach (gdy będą wracać, skonfrontują uwagi z tym, co kupiły). Jakkolwiek znajduję owe tyrady sympatycznymi, to niestety trafia ów element folkloru na grunt niebezpieczny, bo wczesnoranny. Przyzwyczaiłem się budzić o ósmej i jakąkolwiek chęć niesienia mi w tym zakresie pomocy z reguły odrzucam. O ile pomocy nie pragnie akurat nieść nieprawdopodobnej urody lub inteligencji, a nawet jedno i drugie razem dziewczę (jeszcze mi się to nie zdarzyło, ale cierpliwie czekam), to chwilę po przedwczesnym złóżkapowstaniu mam miłym, przyjacielskim, ujmującym i serdecznym Wskrzesicielom do powiedzenia jedynie równie miłe, przyjacielskie, ujmujące i serdeczne spierdalaj.

Dokładnie w tym momencie z łatwością rozpoznaję literackich ignorantów. Ci się z miejsca obrażają. Pozostali znają Paula Martina i jego niespełna dziesięć lat temu napisaną książkę, którą w tłumaczeniu na polski wydała niedawno Muza. "Liczenie baranów. O naturze i przyjemnościach snu" przynosi nam wiele mniej lub bardziej spodziewanych wiadomości. Możemy się między innymi dowiedzieć, jak "powszechne i wszechobecne" są nocne erekcje. Jednak to nie powszechność jest w tym wszystkim najważniejsza. Okazuje się, że nocne wzwody z biegiem lat nie tracą na sile czy częstotliwości. U mężczyzn mamy (nie bierzcie sobie do serca liczby mnogiej, nie zamierzam postulować dzielenia się czymkolwiek) do czynienia z trzema lub czterema erekcjami w trakcie jednej nocy, a każda z nich trwa około 30 minut.

Policzmy. Trzy lub cztery półgodzinne sesyjki dają nam w sumie od półtorej do dwóch godzin silnego, nocnego wzwodu. To więcej, niż trwa mecz piłkarski. I więcej, niż... No, nieważne.
Wnioski? Czasem mężczyzn po prostu nie warto budzić.

Ale to niejedyny powód. W tej samej książce Martin przytacza statystykę mówiąca o tym, że każdego roku pięciu Brytyjczyków popełnia samobójstwo z powodu uporczywego hałasu.

O siódmej rano, a więc o godzinie, której wolałbym nigdy świadomie nie przeżywać, czuję się Brytyjczykiem nawet bardziej, niż przy morning tea.

środa, 25 maja 2011

Dziesięć tysięcy metrów nad ziemią trudniej o whisky niż lód

Kiedy jeszcze byłem niewiele wyższy od ojcowego roweru, strzelałem z plastikowego winchestera do samolotów. Huk zabawki na chwilę zagłuszał ryk silników, choć nie zawsze dawał radę. Nigdy nie udało mi się wygrać z hałasem helikoptera, ale coś za coś, bo wtedy szanse trafienia miałem o wiele większe. Pamiętam dzień, w którym niebo nad naszym podwórkiem przecięło w ciągu godziny chyba kilkanaście smug - wówczas myślałem, że dymu. Myślałem też, że niechybnie zaczyna się właśnie jakaś wojna, a nad naszą wsią przerzucane są właśnie oddziały wojskowe.

Piętnaście lat później dowiedziałem się, że odrzutowce zostawiają za sobą nie dym, a kryształki lodu.

(Ale żeby w maju?)

Trzy lata wcześniej przestałem spoglądać w niebo. Chciałem tęsknić do czegoś, czego można dotknąć, w najgorszym razie tylko zobaczyć. I to się udało, chociaż komunikacja nie przestaje mnie przerażać. Nie narzekam na kolej, że jest zatłoczona i wiecznie opóźniona. Narzekam na to, że nie przygotowuje do zmiany środowiska. Automatycznie przypomina o zabraniu bagażu, ale nie dodaje słowa o tym, że za chwilę wysiądzie się w zupełnie innym miejscu. Ani o tym, że będzie się wysiadało samemu. Taki brak kwarantanny może okazać się niebezpieczny dla zdrowia i wyobraźni.


(na marginesie kajeciku, na obrzeżach jakiegoś miasta)
Gdyby pociągi zostawiały smugi, wiązałbym teraz powietrze, przyklejał do tkanek.

środa, 18 maja 2011

Nagroda Nobla w dziedzinie fryzjerstwa

Szły dwie takie, z aureolami w odpowiednich miejscach:

Ma bilet miesięczny żeby się zapisać na tai-chi.
Pojebało ją?
Kurna, wspieraj ją duchowo!


I tu pojawia się przyczynek do teorii, która zapewni mi kiedyś uznanie świata nauki. Czy tlenione włosy potrzebują więcej tlenu i w związku z tym podbierają go mózgowi?

(W ramach podstawy naukowej zgooglałem jeszcze tlenienie. Często przewija się wątek wody utlenionej jako świetnego rozjaśniacza.

Wszyscy mamy rany w głowach, hej hej lalalala hej)

wtorek, 17 maja 2011

Rozstanie na Placu Wolności

Dwie małoletnie zakonnice z przedszkola, obok nich idą torba duża damska i torba Hello Kitty. Ręce jak do modlitwy. Mój chłopak już pojechał, mój chłopak już pojechał! Wesołość na tyle jawna, że aż podejrzana. Jeśli tak się zachowywały damy po moich odjazdach, to pal je licho.

Ale zaraz Hello Kitty przystaje, odwraca się i pędzi do budki telefonicznej. Torba damska czeka w oddaleniu, ale wyraźnie zafrapowana. Co powie ukochany? Czy już wsiadł do pociągu, czy odbierze, czy zdążył zatęsknić? Wreszcie Kitty wychodzi. Jaja sobie robiłam.

Ach, jaja. Jeśli tak zachowywały się...

poniedziałek, 16 maja 2011

Jednostka zagrożona wyginięciem

Dziewczyno o kasztanowych włosach, której nie zostawiłem nazwiska pod poparciem dla wielorybów.

To nie jest tak, że nie popieram. Jestem za, a mogę być też przeciw, jeśli zabierzesz mnie na jogurt. Los wieloryba leży mi na sercu bardziej, niż los któregokolwiek z mieszkańców tego miasta. Tylko zrozum, że ja nie mam nazwiska. Nawet nie jestem tym dzieckiem, co się w wierszu Świetlickiego urodziło pod wulkanem. W związku z tym moja siła rażenia jest niewielka, nawet patrząc pod słońce. Prawdę mówiąc uważam, że to wieloryby powinny popierać mnie. I jeśli jakiś leży właśnie na piachu zastanawiając się, czemu ocean tak szybko się skończył, to nawet taki okaz ma w sobie więcej mocy niż ja, gdy przechodzę ulicą i zastanawiam się, czemu skończył mi się dom.

Nigdy nie uczyłem się pływać ani latać, nie mam zdania na temat większości środowisk, o które walczycie. Spróbujcie się jednak zainteresować środowiskiem artystycznym. Z każdym przeczytanym wierszem rośnie moje przekonanie, że niejednego poetę na brzeg wypieprzyło.

Wpychajcie ich, proszę, z powrotem do wody.

niedziela, 15 maja 2011

Kobiety płaczą też w galeriach handlowych, a może przede wszystkim?

W niedzielę prędzej znajdziesz portki niż czynną aptekę.

Kto szuka, ten czasem błądzi, ale kto błądzi, nie zawsze popełnia błąd. Nie tym razem. Indagowane telefonicznie aptekarki miały zupełnie odmienne zdanie na temat moich tabletek oczopędnych (by wzrok był ostry, a człowiek mógł się rozpędzić). Preparat wycofano z produkcji lub go zabrakło na miejscu lub w hurtowni lub jest, ale nie dziś, bo inwentaryzację mamy. Apteka na Boya lirycznie tonęła w deszczu. Zanim ją podtopiło okazało się, że w niedziele dyżurują naprawdę urocze panie magisterki. Przy czym najbardziej urocza pani magisterka nie da mi tego, co mógłby dać wyciąg z borówki wzbogacony luteiną (a w Krakowie widziałem Borówkę na domofonie, trzeba było zadzwonić, może to tam są wszystkie zapasy leku). Farmacja na Spornej leży, najpewniej przed telewizorem, bo zamknięte. Za to na drzewie przy ulicy nadal wiszą portki, od zimy jeszcze. Jak ktoś nie zmarzł wtedy, to już mu pewnie wszystko jedno.

Z pomocą przychodzi moloch zakupowy. W molochu nie pada, nie chlapie woda z kałuż, a pod sufitem nie wiszą cudze portki. Za to pełno ludzi, bo moloch akurat świętuje urodziny. Korytarz przypomina kręgielnię. Wszyscy się chwieją, ale udają trzeźwych. Jakaś kobieta rzuca za mną coraz głośniejsze uwagi. Na drugim planie mąż - niski, łysy. Z każdą sekundą coraz niższy i coraz bardziej łysy. Aż wreszcie kobieta wybucha i jednak mamy potop. Oglądam się na sufit, czy nie będzie też portek, ale nie ma. A więc sam potop, cud połowiczny. Na beatyfikację nie starczy, na udane pożycie jak znalazł.

sobota, 14 maja 2011

egzamin dojrzałości

Jezu, jak on wygląda. Idzie jak ta cytoplazma jakaś.

Nie dowierzałem, ale rzeczywiście - cytoplazma się porusza. Albo lepiej: można zaobserwować ruch cytoplazmy. Kiedyś pod mikroskopem, dzisiaj - w centrum handlowym. Dwie osiemnastki chyba. Maturzystki (daj im Panie Boże), ale to zgaduję tylko po czasie wolnym.

Cytoplazma była później, ale biologia przede wszystkim. Bez cytoplazmy nie byłbym w stanie poprzedniego dnia zeskoczyć z wagonu i przywitać się z tym, co tu na mnie czekało. Cześć, brzydkie miasto. Znam każdą kostkę wokół Kaliskiego, ale nikt mi za to znawstwo nie zapłacił jeszcze, nikt nie wynajął do oprowadzania wycieczek (najpewniej tych, co zostały odesłane na zapasowe postojowisko). Gdybym poznał jakiegoś człowieka tak dobrze, jak dworce, z których korzystam, byłoby mu nieswojo, a potem by się na mnie obraził. Może to jest powód, dla którego wiem, kiedy gruby ochroniarz zarządzi przerwę technologiczną na Fabrycznym, a nigdy nie nauczyłem się choćby jednej daty cudzych urodzin.